Chemia jest pierwszą pochodną fizyki po materii. Tak zacznę ten
szkic. Połączyłem w tym zdaniu, taką mam nadzieję, w dość
żartobliwy sposób trzy nauki podstawowe. Zagubiłem biologię, ale
ona jest pochodną chemii po jedzeniu a ja muszę się, póki co,
odchudzać.
Fizyka jest ostatnio
nauką zależną od gadżetów. Wydano ogromne pieniądze, góry
szlachetnych metali, półprzewodników, betonu i stali, żeby
zbudować rzeczy wielkie. Wielki zderzacz małych cząstek, wielkie
ramiona wykrywaczy słabych fal grawitacyjnych i wielkie rakiety z
małymi sondami do poznawania wielkiego kosmosu, czy wreszcie welkie
komputery do przetwarzania wielkich ilości jedynek i zer. Te
urządzenia są synonimem współczesnej fizyki. Dokładniej rzecz
biorąc urządzenia te produkują olbrzymie ilości danych, które
trzeba przeanalizować. Ta analiza idzie jakoś opornie, a danych
wciąż przybywa. Chemia dostarcza fizyce materiałów na gadżety.
Moja nauka nie odpowiada na fundamentalne pytania o zachowaniu się
elektronów w atomach, w cząsteczkach. Moja nauka tworzy nowe formy
materialne przez przegrupowania atomów, bada ich właściwości po
to, żeby zaspokoić nieskończoną potrzebę tworzenia nowych
gadżetów dla fizyki.
Płyniemy wspólnie
w kółko. Nasze płynięcie napędza matematyka. Ta karuzela jest
przyspieszana dodatkowo propagandą niby naukową, która donosi
ciągle o przełomach i rewolucjach. Ile to już ich było w ciągu
ostatnich 10 lat? Żadnego nie było. Propaganda nie jest motorem
rozwoju nauki, nie tworzy jej. Szkodzi.
Od młodości, czyli
od ponad 40 lat, czytam o fizyce. Kupiłem o niej już tyle książek,
że mam prawo wypowiadać się o tej nauce. Tak! Przecież
przyczyniłem się do poprawy bytu materialnego fizyków – autorów
tychże książek. Zarobili na mnie i Weinberg, i Gribbin, i rodziny
nieżyjących już od dawna wielkich, jak Einstein, Bohr, Heisenberg,
a nawet Bohm. Muszę pominąć dziesiątki innych, choć wydałem na
ich czytadła traktujące o fizyce mnóstwo pieniędzy. Z tego tylko
powodu mam prawo mówić o fizyce. Nie zamknę się bo już się
naliczyłem, ile tylko wlezie. Czas na refleksję, ale taką
fizykochemiczną ograniczoną do obszaru atomów i ich oddziaływań
ze sobą.
Myślę o atomach i
widzę funkcje gęstości elektronowej. Jako chemik powinienem
widzieć raczej atomowy „dirty dancing”, ale nie, funkcje widzę
– jakbym był matematykiem, hm. Cóż, niech tak będzie, skoro
widzę, to musi tak zostać bo zamknięcie oczu nie pomaga – widzę
nadal. Wyraźnie widzę. Zwłaszcza jedna z tych funkcji przykuwa
moją uwagę – funkcja gęstości elektronowej stanu podstawowego
atomu wodoru. Ta funkcja zajmuje cały wszechświat! Dosłownie. Atom
wodoru jest taki mały, a ta funkcja marnotrawi mi całą przestrzeń!
Zastanawiam się, czy nie za dużo trochę jak na jeden maleńki
atom. Matematyka jest bezwzględna – tak musi być. Skoro tak musi,
to powinienem tymi elektronami móc rzucać nie przymierzając jak
Zeus gromowładny. Przecież mam w sobie ogromne ilości atomów
wodoru! Tymczasem nic się nie dzieje. Moje atomy trzymają się
swoich lokalnych nanoświatów. Dziwne - funkcja im pozwala,
prawdopodobieństwo nie zabrania, choć osłabia takie zapędy, a tu
nic. Być może ta funkcja pozwala na zbyt dużo? Może atomy nie
wiedzą, że im wolno? Na pewno nie wiedzą – nie mają
świadomości. To nasza matematyka pozwala na zbyt dużo. Funkcja
gęstości jest zbyt idealistyczna, obejmuje wszystko. Jest tak
ogromna, że nie można z niej uciec, wydostać się poza jej
granice. Nie ma zakątka we wszechświecie, w którym dałoby się
skryć przed taką wszechogarniającą funkcją. Nawet inne wymiary
nie pomagają. Ale gdzie ja się tak zapędzam, przecież chodzi mi
tylko o nanoświat atomu wodoru. Może ten mały światek różni się
jakoś od wszechświata, może funkcja falowa (a właściwie kwadrat
jej modułu) nie mówi wszystkiego o atomie wodoru, może zniewala go
swoją ogólnością. Tyle pytań, a gdzie są odpowiedzi.
Marzę sobie, że
takie odpowiedzi są. Marzę sobie, że można powbijać szpilki
funkcji gęstości przynajmniej w obszarze nie większym niż kilka
atomów. Taką nadzieję daje teoria chaosu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz