Sagrada Familia - Barcelona stan na rok 2013 |
Była to jednodniowa wycieczka do Barcelony. Te kilka godzin w wielkim mieście nie mogło spowodować, że poznałem stolicę Katalonii w jakimkolwiek stopniu. Ten czas wystarczył jednak, żeby wywołać u mnie wrażenie. Właściwie, było to wiele wrażeń, ale o jednym tylko chcę napisać. Znów streszczę to, czego nie opiszę. Nie opiszę tego, że miasto jest wspaniałe o wspaniałej historii, z jego ruchliwymi ciągami komunikacyjnymi i sprawnym transportem miejskim, z jego wielkomiejskim tempem, zapracowanym portem i gromadami ciekawskich turystów, z jego genialnym centrum olimpijskim i matematyczną szachownicą szerokich ulic. Nie w tym rzecz, bo każde duże i dobrze zarządzane miasto, takie właśnie musi być.
Przywieziono nas tam między innymi po to, żebyśmy mogli podziwiać katedrę Sagrada Familia. Tak się stało. Zapomniałem niemal natychmiast o rzeszach ludzi, którzy tłoczyli się na chodnikach, o tych którzy stali w godzinnych kolejkach, żeby wejść do środka. Musiałem o tym zapomnieć, gdyż kościół ten przemawia do wszystkich, ale co ważniejsze, przemawia do każdego z osobna. Mogłem być z nim sam na sam, mimo obecności tysięcy osób. Jedynym, co mnie łączyło z gwarnym światem, była postać mojej ukochanej Żony i dwojga Znajomych. Starałem się Ich nie zgubić.
Ogrom. Ogrom, którego nie było widać na znanych mi zdjęciach, ale który przytłacza na miejscu. Do tego dokłada się paradoksalnie ulotność, znikanie bryły budowli w niebie. Zaraz za tymi pierwszymi wrażeniami pojawiło się moje zdumienie i gmatwanina poszarpanych pytań: Jak to? Dlaczego tak? Skąd ten szał form? Natychmiast w moim umyśle powstały jakieś pierwotne odpowiedzi, ratujące od napierającego chaosu. Nie tu! Przecież to nie tu! Nie w tym miejscu... Musiałem się uspokoić. Nigdy dotychczas nie doznałem tak nagłego uderzenia obrazem i to bez żadnego uprzedzenia. Pewnym ukojeniem okazał się aparat fotograficzny. Zgrabne urządzenie firmy Sony, pozwoliło mi na dość szybkie zebranie myśli i częściowe oderwanie się od chaosu. Zrobiłem kilka zdjęć z każdej strony kościoła - z bliska i oddalenia. Pamiętam również, że na chwilę ująłem dłoń mojej Żony. Jej dłoń była ciepła mimo ciężkich chmur i siąpiącego deszczu. Pomyślałem wtedy, że już mogę normalnie... myśleć.
Kilka zdań, które zamieściłem poniżej, jest wynikiem długich ciągów myślowych. W ich przeprowadzeniu pomogła mi sucha i bezuczuciowa metoda naukowa. Wpychałem emocje w okowy procesu naukowego. Dobrnąłem do wniosków, które jednak nie były w żadnym wypadku naukowe. To takie uczucia, które poukładałem do szuflad wystruganych z twardego rozsądku. Uczucia i szuflady pasowały do siebie, jak przysłowiowa pięść do nosa. Tak przejawia się racjonalizacja stanów emocjonalnych.
Tamta pierwsza, chaotyczna konkluzja, że kościół stoi w środku miasta, a powinien być w miejscu bardziej przestronnym ostała się. Może powinien znajdować się w miejscu podobnym do tego, na którym stoi barcelońska świątynia Przebłagania Najświętszego Serca Jezusa? Później zobaczyłem Sagradę Familię z Sants Montjuic i pojąłem, że tej perspektywy miasto ściele się u stóp tego kościoła. Ściele się, ale ważni są ludzie a nie miasto. Uznałem fakt położenia kościoła za niepodważalny bo budowla jest tam gdzie jest, ale powinna być gdzie indziej. Jedną sprawę sobie wytłumaczyłem. Teraz sprawa formy. Zamazany, czy raczej rozmyty, nowogotycki ostrołuk wejścia do kościoła zdobi fasadę Gaudíego. Nie rozumiem, ale czuję tę formę. Przecież jestem jaskiniowcem, znam te klimaty i je akceptuję. Rzeźby zdobiące portal skojarzyły mi się zaraz z wytworami sztuki, pokazującymi silnych ludzi. Cóż, widocznie wtedy panowała taka moda rzeźbiarska. W porządku. Eklektyzm brył składowych budowli. Rozumiem, że nikt nie chce naśladować mistrza Gaudíego, ale żeby obecni architekci popadli w taki, niemal studencki schematyzm? Widocznie rzecz nie leży w odwadze. Nie moja sprawa. Potem nagusieńki Chrystus, ukrzyżowana postać bez szmacianej zasłony części intymnych. To jest odważne ale nie dla zwykłych ludzi bo zwykli ludzie tacy właśnie są. Ciekawe kto się zgorszył tą prawdą? I wreszcie fakt, że budowla nie jest dokończona. Oto Antoni Gaudí zostawił zadanie dla Barcelony - budowanie kościoła. Wtedy mnie olśniło. Oczywiście, nie może być dokończona. Nie da się przecież dokończyć wiary, religii czy Chrześcijaństwa! To jest zadanie do wykonywania, ale nie do wykonania. Skończone kościoły są już tylko oznaką przeszłości. Zawarte w niezmiennej formie stają się jakieś zbyt piękne, wręcz obce! Tutaj jest inaczej. Mam nadzieję, że na stulecie śmierci wielkiego Gaudíego, Sagrada Familia będzie nadal in statu nascendi bo taka jest wiara. Jest ona ciągłym stawaniem się, procesem zbliżania się do Boga.
Gdybym miał okazję ponownie odwiedzić Barcelonę, byłbym znacznie lepiej wyedukowanym na temat historii miasta, związanych z nim ludzi, dążeniu ku dobrej przyszłości. Nie dałbym się już zaskoczyć oszałamiającym emocjom. Myślę sobie, że to dobrze, że pojechałem tam aż tak nieprzygotowanym bo byłem całkiem otwartym. Ignorancja nie jest taka zła bo pozwala się nauczyć czegoś zupełnie nieoczekiwanego. Wnioski z tej nauki nie muszą zadowalać innych, ważne żeby ubogaciły mój obraz świata. Gdyby to ubogacenie przełożyło się na bycie lepszym człowiekiem, byłoby pięknie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz